Kazimierz Cebulak - "Żuławy nie znoszą bylejakości."
Dr inż. Kazimierz Cebulak - jako jeden z autorów planu gospodarczego Żuław poświęcił im 2/3 swojego życia. Dla mieszkańców Żuław przechował pamięć o istotnych dla tego terenu czasach i ludziach. Dzisiaj przekazuje nam swoją wiedzę z ostrzeżeniem, które brzmi dla nas jak swego rodzaju memento "Żuławy nie znoszą bylejakości".
Minęło ponad 50 lat od zakończenia odwadniania i osuszania Żuław. Były to największe zniszczenia i zalewy (nazywane powodzią wojenną) w historii Żuław. Zniszczony został polderowy ustrój wodny Żuław. Zatopiona przez niemieckie wojska została cała lądowa część obszaru delty, którą człowiek utworzył, utrzymywał i rozwijał przez wieki. Nastąpiła utrata lądu i powrót tej części Żuław do swojego pierwotnego i naturalnego stanu wodnego. O jego odwodnieniu Polacy zaczęli myśleć zaraz po wojnie.
Odwodnienie Żuław...
Głównym celem odwodnienia Żuław było uzyskanie utraconego lądu oraz stworzenie warunków do jego ponownego zaludnienia i zagospodarowania. To było coś więcej niż tylko usunięcie szkód powodziowych. Chodziło o wypompowanie wody z terenów zatopionych (po zamknięciu dopływu wód obcych przez zasypanie przekopów i wyrw w wałach), odbudowanie i uruchomienie pompowni, a następnie odmuleniu kanałów i rowów. Do prac organizacyjnych, technicznych oraz wykonawczych przystąpiono już w kwietniu 1945 r. jeszcze w czasie wojny, kiedy na Żuławach trwały walki. W całym procesu odwodnienia Żuław wielką rolę odegrał mgr inż. Stefan Homan, który w maju objął stanowisko naczelnika Wydziału Melioracyjnego w Wojewódzkim Urzędzie Ziemskim w Gdańsku. - Jego pierwszym zadaniem było zabezpieczyć inwentarz i dokumentację poniemiecką Instytutu Wodno-Melioracyjnego i Instytutu Hydrograficzno - Meteorologicznego w Gdańsku - mówi Kazimierz Cebulak. Później na pierwszy plan wysunęła się sprawa skompletowania wydziału i przygotowania dla niego pomieszczeń biurowych. Innym zadaniem była rekrutacja personelu technicznego. Pierwszym jego zaangażowanym pracownikiem był kolega z Politechniki Warszawskiej, mgr inż. Stanisław Danecki, który został pierwszym kierownikiem Rejonowego Kierownictwa Robót. W międzyczasie kadra się uzupełniała, ze zgłaszających się bezpośrednio przesiedleńców, kierowanych przez Departament Wodnych Melioracji Ministerstwa Rolnictwa w Warszawie. Do nich właśnie należeli inż. Piotr Szmurło, który został zastępcą kierownika wydziału i technik Ludwik Grzywna, późniejszy inspektor do spraw organizacyjnych. Ten pierwszy był zdolnym inżynierem z dużą praktyką zawodową, byłym wykładowcą w Technikum Melioracyjnym w Lublinie, z upodobaniami do wyższej matematyki. Z kolei technik Ludwik Grzywna, (Polak pochodzenia żydowskiego) to była taka trochę zagadkowa postać, kwalifikacje jego nie były dostateczne. To nasunęło S. Homanowi przypuszczenie, że on był wtyczką do śledzenia orientacji politycznej personelu oddziału terenowego, przyjął go więc do swojego mieszkania, co pozwoliło bliżej go poznać. Te przypuszczenia się nie potwierdziły. To była ciekawa i zasłużona postać, L. Grzywna pochodził ze wschodniej Małopolski, szybko został wdowcem (jego żona umarła przy porodzie). Żona katoliczką obdarzyła go ryngrafem z Matką Boską. Był przekonany, że Matka Boska uratowała mu życie. W czasie wojny był żołnierzem Armii Krajowej, ukrywał się podczas okupacji.
O sobie....
• Proszę powiedzieć, kiedy po raz pierwszy znalazł się Pan na Żuławach?
Pierwsze spotkanie było związane z moją edukacją. Urodziłem się w 1927 roku. Ukończyłem szkołę powszechną w Kartuzach i zacząłem pierwszą pracę. Ponieważ dobrze rysowałem, zaangażowałem się w urzędzie katastralnym jako uczeń technika mierniczego. Wtedy były takie możliwości, że technikiem można było zostać chodząc do szkoły zawodowej, albo (jak to było w moim przypadku) robiąc praktykę uczniowską i dodatkowo się dokształcając. Ja jeździłem do szkoły rzemiosła Hanzantyckiego w Gdańsku. W 1943 roku mieliśmy wycieczką zawodową do Nowego Dworu, w którym poznaliśmy kataster i dwie pompownie. Z tamtej wycieczki dwie rzeczy mocno utkwiły mi w pamięci. Pierwsza - wielkie rury, pompownie w Chłodniewie, natomiast druga to zupełnie świeżo odwodnione tereny Stobna, na których tamtejsza, nowsza już pompownia takich rur nie miała.
Drugie spotkanie z Żuławami było w 1946 r. Chodziłem do szkoły, skończyła się wojna, a ja byłem nadal zatrudniony w katastrze w Kartuzach. Zrobiliśmy sobie wycieczkę do obozu Stutthof, który był wtedy znanym miejscem na tym terenie. Chcieliśmy zobaczyć, jak tam jest. Przypominam sobie, że jechaliśmy wówczas samochodem ciężarowym szosą i w kilku miejscach musieliśmy przejeżdżać przez wodę. To było lato, dokładnie zresztą nie pamiętam, może jesień?
Trzecie spotkanie nastąpiło w 1948 lub 49 roku, kiedy byłem na pierwszym roku Politechniki Gdańskiej. Studiowałem na wydziale lądowo - wodnym. Chciałem odbyć praktykę na Żuławach, niestety powiedziano mi, że tam nie można, a następnie skierowano mnie do Wejherowa.
• Podano powód, dla jakiego nie wysłano Pana na Żuławy?
Powiedziano, że teren jest... niedojrzały.
• Co to oznaczało w praktyce?
Nie wiem. Najprawdopodobniej zakaz był związany z Homanem. Przecież on był naczelnikiem wydział melioracji i zajmował się w tamtych czasach odwadnianiem Żuław. W 1949 r. zacząłem się interesować co się z nim stało. W końcu udało mi się to rozszyfrować. Tak się jednak później złożyło, że pracowałem w Poznaniu, a Żuławy przez cały czas "dojrzewały". W 1954 r. wróciłem i w końcu zająłem się Żuławami. W Starym Polu powstał oddział Centralnego Instytutu Rolnictwa - specjalna placówka dla Żuław, jej kierownikiem został dr Stanisław Laskowski, a mnie zaangażowano jako osobę, która zajmować się będzie zagadnieniami melioracyjnymi i przeciwpowodziowymi.
• Dwie trzecie życia związany jest Pan z tym terenem, robi Pan dla niego bardzo dużo. Co takiego jest na Żuławach, że tak Panem zawładnęły?
To chyba ten etos depresji, etos ziemi, która znajduje się poniżej poziomu morza, którą człowiek tworzył, utrzymuje i pielęgnuje, ale jednocześnie może ją sam zatopić. Trzyma w ręku coś, co jest sztuczną ekumeną. Na ogół się nie mówi o tym, że Żuławy są ekumeną - terenem zamieszkanym, ale sztucznym. W tym właśnie jest coś fascynującego.
• Jak Pan po latach myśli o Żuławach?
Topienie mienia, ludzi i ziemi Żuław - można by było napisać taki artykuł. To co się dzisiaj dzieje, można nazwać powolną zagładą tej ziemi. Musi nastąpić radykalna zmiana i ona nastąpi, bo Żuławy kilkakrotnie już miały swoje lepsze i gorsze okresy.
• W czym widzi Pan szansę dla Żuław?
Kiedyś mówiono, że Polacy za 100 lat nie odwodnią tego terenu. Wbrew tym opiniom odwodnili Żuławy w ciągu 3 - 4 lat. Odwodnić jest łatwiej, utrzymać dużo trudniej. Nie wiem czy mam rację, ale wydaje mi się, że jeżeli wejdziemy do Unii Europejskiej, na ten teren przyjdą ludzie, którzy się znają na tej ziemi i dzięki nim zostanie wydobyta wartość dziedzictwa obywatelskiego. W świadomości dzisiejszych mieszkańców nie ma tego, że to jest coś uniwersalnego, co zostało im podarowane. To jest posag, który dostaliśmy i z którego nie umiemy korzystać.
• W takim razie co by pan przekazał dzisiejszym Żuławiakom?
Niech pamiętają, że Żuławy nie znoszą bylejakości.